4.18.2012

DZIESIĘĆ.

Na początku chciałam tylko BARDZO PODZIĘKOWAĆ za przemiłe komentarze i opnad 600 wejść, jesteście wspaniali:)





Na dworze lało, była okopna burza. Zwlokłam sięz łóżka. Wszystko mnie bolało. Podeszłam do biórka, na którym leżał stos papierów. 
Niemożliwe.
Nieodrobione zadania? Zrobiłam wszystko przed imprezą! Leżały tu też moje sprawdziany. Wyniki semestralne( WTF? Jest październik, do cholery! ). Oceny z prac długoterminowych, projektów. Same dwóje.
CO JEST!?
Muszę iść do wykładowcy. Rozgrzebałam papiery w poszukiwaniu mojej legitki. Wypadła z nich śliczna, kremowa koperta z konturami dwuch gołąbków. Było napisane na niej moje nazwisko, pięknymi, zakręconymi literami. Z zaciekawieniem ją otworzyłam i wyjęłam zawartość. Spojrzałam na kartkę, po czym zamarłam.






Paricia Fellar
i
Niall Horan

w imieniu Rodziców i własnym
z radością zapraszają Sz. P. na swój Ślub,
który odbędzie się dnia 13 października br. roku
o godzinie 11.00 w Temple Church w Londynie.

Nie. Nie, nie, nie, nie, NIE! To nie może się dziać. NIE! Spojrzałam na zegarek. 10:00. Natychmiast wybiegłam z domu. Dopiero po pięciu minutach zorientowałam się, że jestem w koszuli nocnej. Nie ważne. Muszę biec. Muszę się tam dostać. Stanęłam na przystanku i czekałam. Nie mogłam tam pójść na piechotę, to za daleko, w dodatku lało, a ja byłam w samych kapciach. Jeździ tu dużo aut. Czekałam. W pośpiechu nie wzięłam zegraka. Tak samo jak i ubrań, płaszcza, czapki, szalika, parasola, butów. I mózgu.
Nie ważne. Minęła chyba godzina. Może dłużej. Stwierdziłam, że pojadę autostopem. Podeszłam do ulicy, wystawiłam kciuk. Rozejrzałam się po ulicy. To niemożliwe. Przed chwilą prawie był tu korek, a teraz nic nie jeździ, nawet odległego pisku opon, dzwięku silnika czy klaksonów. Jedynie krople deszczu stukające o chodnik. Nagle zobaczyłam w oddali coś białego. TAK! ŚWIATŁO! Wyszłam dalej na ulicę. Zaczęłam machać do kierowcy. Tak lało, że może mnie nie widzieć. Wyszłam na sam środek jego pasa. Zaczęłam machać, skakać. Nic. Tak, jakby mnie nie było.
Auto zmierzało w moją stronę.
100 metrów. 80 metrów. 60 metrów. 40 metrów. 20 metrów.
W ostatniej chwili kierowca dojrzał mnie. Odskoczyłam trochę na bok. Auto chlusnęło na mnie wodą. Prowadzący auto zjechał na przeciwny pas. HUK. BUM. STUK. Co? Odgarnęłam mokre włosy z oczu. Zobaczyłam, jak wściekła kobieta próbuje się wydostać ze stratowanego mercedesa, który zderzył się z laborghini jakiegoś faceta. Chyba nikomu nic się nie stało. Obydwoje kierowców spojrzało w moją stronę. Dopiero do mnie dotarło. Spowodowałam wypadek. Nie wiedziałam, co robić. Spanikowałam. Uciekłam.
Biegłam tak bardzo spory kawałek. Dotarłam do kościoła. Było tam pusto. Spojrzałam na kościelny zegar, była 13:00 . Chwila. Czy to klaksony? TAK! Na pewno klaksony! Spojrzałam na drogę. Ujrzałam oddalający się rządek aut. NARESZCIE! Znów biegłam. Deszcz nie przestawał padać. Po drodze potrąciłam trzynastu przechodniów. Wpadłam na coś, jednak tylko lekko się zachwiałam. Natomiast czarny kocur, na którego wpadłam, nie czuł się najlepiej. Powoli podniósł się. Nachyliłam się do niego. Chciałam wziąć go na ręce, ale zwierzę rzuciło się na mnie z pazurami. Podniosłam się, krzycząc. Biegłam dalej. Uporczywy kot kawałek biegł za mną, wczepiając się w moje gołe łydki, kiedy tylko miał okazję. Odpierniczył się. Uff. Wciąż podążałam za wolno posuwającymi się autami w oddali. Zobaczyłam skrzyżowanie. BUM. Leżę na ziemi. W błocie. Mam nadzieję, że to błoto. OBY. Wstałam. Rozdarte kolano. Spojrzałam na ulicę. Nie. Zniknęli mi z oczu. NIE!
Chwilę. Jedyną restauracją tu jest.. WIEM! WIEM, GDZIE JADĄ! Wciąż biegłam. Skąd u mnie tyle siły? Dotarłam.
Niall ze swoją śweżo upieczoną żoneczką właśnie dziękowali gościom za życzenia i wręczane prezenty. Przepchnęłam się na środek i rzuciłam się na Patricię. Biłam, drapałam i szarpałam na oślep. Nagle czyjeś silne ramiona podniosły mnie. Ujrzałam za mną zaniepokojonego młodego księdza. Jace? Miałeś się ożenić z Donyia! Tak nie może być!
- TY! - krzyknęłam. - To ty udzieliłeś im ślubu! ZDRAJCA!- zaczęłam się szarpać, ale najwyraźniej chłopak był na to przygotowany, bo ani nie drgnął. Odciągnął mnie jedynie od panny młodej w (teraz już) brązowej sukni ślubnej. Niall patrzył na mnie ze smutkiem w oczach. " Jak mogłeś?" - szepnęłam. Chłopak udał, że nie słyszał. Uśmiechnął się do mnie ciepło, lecz jego spojrzenie wciąż było pełne współczucia.
- Wybaczcie mi, kochani. - Niall zwrócił się do gości. - To moja stara przyjaciółka. Jest psychicznie chora. Ale czy to znaczy, że musimy ją wykluczać z towarzystwa? Spotkaliśmy się, by uczcić moją miłość do Patricii. Niech więc ten dzień będzie dla każdego tak piękny, jak dla nas. Okażmy Annabelle trochę empatii i miłości, nie została chora z wyboru. - Goście zaczęli przytakiwać. Niektórzy posłali mi dziwne spojrzenia. No tak, spojrzenie nr 15-"Będę miły, bo on mi każe. A więc- tak mi przykro. Ale wiesz, nie obrazisz się, jeśli wybuchbę śmiechem? Jesteś taka zabawna, a scenki które odstawiasz powinny dotrzeć do szerszej publiczności. "
Jace zaprowadził mnie do środka restauracji. Siedziałam na samym końcu stołu. Po chwili większość wyszła na zewnątrz, bo zaczęło świecić słońce. Również chciałam pójść, ale podszedł do mnie jakiś mężczyzna. "Pani proszona jest o niewychodzenie z sali."- powiedział, po czym udał się za bar.
Nie mam przyjaciół. Jace? - odpada. Niall - odpada. Delilah- co się w ogóle z nią dzieje? Chwila. Harry! Przecież ostatnio powiedział, że mnie bardzo lubi!
Zaczęłam się rozglądać za lokowatym chłopakiem. Nigdzie go nie było. Zrezygnowana ruszyłam do toalety. Pod ścianą stała jakaś całująca się para. Całująca. To mało powiedziane. Ona siedziała u niego na biodrach, plecami opierając się o ścianę. Jedną rękę miała w jego ciemnych włosach, drugą na jego policzku. On jedną ręką podtrzymywał ją za pupę, by nie spadła, drugą sięgał do jej dekoltu.
Mignęły mi krótkie blond włosy. Znajome, niebieskie oczy.
- DELILAH!?
- Aaaarh, Harry, kocie. Spokój. - mruczała. - Tak?- odwróciła się w moją stronę, po czym zamarła.
- No co jest, tygrysico? - zapytał gardłowym głosem chłopak, po czym skierował wzrok w tą samą stronę, co dziewczyna. - Anne, poczekaj. To nie tak, ja tylko..
- ZAMKNIJ RYJ!- krzyknęłam. Rzuciłam się na niego, ciągnąc za włosy. Podbiegła do mnie Dellie, próbując odciągnąć mnie od chłopaka. Natychmiast ją odepchnęłam. Dziewczyna wylądowała na ziemi, jęcząc. Długo nie mocowałam się z Harrym. Jest wysoki i silny. Zablokował mi ręce, po czym wyprowadził na zewnątrz budynku tylnymi drzwiami, gdzie czekał wóz policyjny..
***
Siedzę w celi. Sama. Nikogo nie ma ani w mojej celi, ani w żadnej innej. Jestem zatrzymana na dwa dni w areszcie, potem odbędzie się rozprawa sądowa. Na pewno jej nie wygram. Zarzucają mi spowodowanie wypadku, napaść na cztery osoby ( Patricię, Delilah, Harrego i Jace'a ), powodowanie zamieszek, i jeszcze inne rzeczy, które mam w dupie.
- Telefon do pani. - powiedział brodaty policjant na warcie.
-Halo?
- Dzieńdobry. Tutaj Mrs. Druegon, sekretarka z uniwersytetu. Bardzo mi przykro to mówić, ale ze względu na oceny, niezdane egzaminy i ostatnie wydarzenia, napaści i  zamieszki dziekan jest zmuszony wydalić pannę ze szkoły.
- Ale..
- Rzeczy może pani odebrać w przyszły poniedziałek. Miłego dnia. - rozłączyła się.
"Miłego dnia"- też mi coś.
Położyłam się na niewygodnej, błękitnej leżance i przymknęłam oczy.






AHEM, Jeszcze raz proszę o komentarze :) wiem, że stać Was choćby na 3, a jak nei będzie trzech, nie będzie nowego. A MAM TAAAAAAAAAKIE PLANY, że wiem już jak się blog skończy :O ale do tego jeszcze daleko, spokojnie:)

3 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że to tylko sen.. xx love you boo bear :) x

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też. Bo jak nie to dupa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super Daga <3 Pisz dalej :D

    OdpowiedzUsuń

ZACHĘCAM DO KOMENTOWANIA. Poświęcisz góra pół minutki, a mnie bardzo to ucieszy :D
Z góry dziękuję za każdy komentarz! :)